Blog about dog

Piesmastan.pl

Ostatnie pożegnanie.

utworzone przez | paź 4, 2020 | 0 komentarzy

Będzie to chyba najtrudniejszy wpis. Musiałam go pisać na raty. Dzisiaj mija dokładnie 7 miesięcy od śmierci mojej najlepszej przyjaciółki. Mojej pierwszej psiej miłości. Dopiero teraz jestem w stanie dokładnie opisać tą ostatnią drogę. Opisać jak wygląda to z perspektywy opiekuna.

Podobno czas leczy rany. Chyba nie do końca mogę się z tym zgodzić. Faktycznie nie myślę już o tym cały czas. Jestem w stanie normalnie funkcjonować a nawet cieszyć się z życia ale wciąż nie potrafię patrzeć na jej zdjęcia i nie płakać. Za każdym razem jak o niej wspominam to mam przed oczami widok jej leżącej w przychodni weterynaryjnej. Cały czas czuję ten ogromny ból jaki czułam wtedy. Cały czas mam poczucie niesprawiedliwości, że to właśnie my ludzie musimy podejmować tą najtrudniejszą decyzję. Wciąż nie czuję się z tym dobrze. Nie pogodziłam się z tym i chyba nigdy się z tym nie pogodzę ale żyję, wstaję rano, oddycham. Oddycham bo wiem, że mam tu jeszcze dużo do zrobienia. Oddycham bo mam Mastana. Oddycham dla moich bliskich. Oddycham dla tych wszystkich, którym jeszcze kiedyś pomogę.

Jak wyglądała nasza ostatnia wspólna podróż?

Mimi została w moim domu rodzinnym kiedy się wyprowadzałam. Została z moją mamą i siostrą. Była już psią emerytką. Nie chciałam robić jej takiej rewolucji i fundować stresu. Jej poprzednie życie było trudne. W wieku około 11 lat została odebrana z pseudohodowli i przyjechała do nas na dom tymczasowy. Została już do końca. Żyła z nami jeszcze 10 lat. Na rok przed śmiercią Mimi przeszła bardzo poważną operację. Podczas operacji straciła dużo krwi. Miała robione transfuzje. Walka była bardzo trudna i długa. Lekarze mieli problem z wybudzeniem jej po operacji. Sugerowano mi wtedy, że to się nie uda, że powinnam dać jej odejść. Wtedy się nie zgodziłam. Kazałam robić co trzeba. Gdy wróciłyśmy do domu była w bardzo złym stanie. Dochodziła do siebie ponad tydzień i każdego dnia myślałyśmy, że nie dożyje jutra. Jeździłyśmy z nią w nocy do szpitala bo jej stan się pogarszał. Udało się nam! Wtedy z tego wyszła. Lekarze nie wierzyli, że to jest możliwe. Otwierali oczy ze zdziwienia. Nie dawali nam zbyt wielkich nadziei na przyszłość. Dostałyśmy informacje, że jeżeli przeżyje jeszcze 3 miesiące to będzie dobrze. Przeżyła jeszcze prawie rok! Przez ten czas była pogodna i radosna. Momentami nawet zachowywała się jak szczeniak. Oczywiście było widać, że nie jest to już młody pies ale radziła sobie świetnie. Miała w sobie ogromną wolę życia.

Niestety nastał ten dzień. 04.03.2020 rok. W nocy dostałam telefon od mojej mamy, że Mimi ma atak i jadą do całodobowej kliniki. Moja mama miała już doświadczenie z atakami epilepsji. Wiedziała co robi. Dojechałam do tej kliniki. Mimi wpadała w ataki mimo podanych leków. Jej stan był bardzo zły. Miała problemy z oddychaniem więc musiałyśmy pomagać jej trzymając rurkę z tlenem obok jej noska. Nadszedł moment w którym kazano nam podjąć decyzję. Pani weterynarz, która była wtedy na dyżurze powiedziała, że możemy zostawić ją na noc w szpitalu ale rokowania są bardzo złe. Nie chciałyśmy przedłużać jej cierpienia. Nie wybaczyłabym też sobie gdyby odeszła w nocy sama, w szpitalu, bez nas obok. Podjęłyśmy tą decyzję wspólnie. Ja miałam ogromne wątpliwości. Przecież już raz udało nam się zabrać ją prosto ze szpon śmierci. Teraz już nie mam wątpliwości. Wiem, że to była dobra decyzja.

Pani weterynarz najpierw podała zastrzyk, który sprawił, że Mimi zasnęła. Wyszła i zostawiła nas z nią jeszcze na chwile. Wtedy nie zwróciłam na to uwagi ale jak teraz wracam wspomnieniami do tamtego dnia to myślę, że zachowała się najlepiej jak tylko się dało w tak trudnej sytuacji. Nie mówiła nic oprócz absolutnego minimum. Informowała nas o wszystkim co będzie robić i co się będzie działo. Odpowiadała na nasze pytania. Nie pocieszała, nie przeszkadzała, dała nam tyle czasu ile potrzebowałyśmy. Czułam się tak jakby jej nie było. Dała nam możliwość godnego i spokojnego pożegnania. Później przyszła upewnić się, że Mimi już śpi i podała drugi zastrzyk. Zastrzyk, który zatrzymał akcje serca. Znowu wyszła z gabinetu i mogłyśmy zostać z nią tak długo jak chciałyśmy.

Nie jestem w stanie opisać tego co wtedy czułam. Ta chwila była zupełnie surrealistyczna. Tak jakby to wszystko działo się gdzieś obok. Tak jakbym patrzyła na to przez mgłę. Zupełnie jakby świat się na chwilę zatrzymał. Ogromny, rozpierający ból. Ból dużo gorszy od bólu fizycznego.

Ostatnie pożegnanie.

Ciało Mimi zostało w przychodni weterynaryjnej. Zdecydowałyśmy się na kremację indywidualną w cudownym miejscu jakim jest Dolina Spokoju. Nie wyobrażam sobie żeby moja przyjaciółka, pies który był z nami 10 lat, miał być spalony z ciałami innych psów. Odebrałyśmy ją z przychodni w dniu umówionej kremacji. Dolinę Spokoju poznałyśmy kiedy odeszła Masza – kotka, która była u nas na domu tymczasowym. Jest to miejsce cudowne, pełne spokoju i zrozumienia. Cały proces jest bardzo sprawny. Przyjechałyśmy na miejsce i przekazałyśmy Mimi, która musiała zostać przygotowana do kremacji. My zostałyśmy w poczekalni, w której towarzyszyły nam psy właścicieli. Myślę, że są one ogromnym wsparciem. Zachowywały się tak jakby rozumiały co się dzieje. Spokojnie siedziały obok nas. Po kilkunastu minutach zostałyśmy zaproszenie na dwór, gdzie na wózku czekała już na nas Mimi przykryta jej ulubionym kocykiem. Mogłyśmy się z nią pożegnać, pogłaskać, przytulić, powiedzieć ostatnie słowa. Mogłyśmy z nią spędzić tyle czasu ile potrzebowałyśmy. Gdy już byłyśmy gotowe przyszedł Pan, który włożył jej ciało do pieca i znowu mogłyśmy w tym uczestniczyć. Proces spalania i przygotowania prochów trwa około dwóch godzin. Po tym czasie przyjechałyśmy tam znowu odebrać prochy. Zdecydowałyśmy żeby zabrać Mimi do domu. Teraz jest cały czas z nami. Na ścianie wisi jej piękny portret a obok stoją jej prochy. Była członkiem naszej rodziny i chciałyśmy aby została z nami na zawsze. Miała godne życie, godną śmierć i godny pochówek. My ludzie robimy tak jeśli kogoś kochamy. My kochałyśmy ją bardzo.

Ile to wszystko kosztuje?

W takim momencie nie myśli się o pieniądzach ale niewątpliwie jest to ważne. Koszt eutanazji jest zależna od wielkości psa, konkretnego gabinetu oraz tego czy zostały podane dodatkowe leki. Przy dużym psie ceny dochodzą nawet do 200 zł. To jakie koszty pojawią się później jest już zależne od tego jaką decyzję podejmiemy. Mamy kilka możliwości. Możemy zostawić psa w gabinecie w którym został uśpiony i wtedy zostaje on odebrany przez specjalną firmę a następnie jest palony z ciałami innych zwierząt. Jest to oczywiście najtańsza opcja. Możemy też zabrać ciało i pochować przyjaciela na specjalnym cmentarzu dla zwierząt. My zdecydowałyśmy się na opcję trzecią, czyli właśnie zabranie Mimi i kremację indywidualną. W Dolinie Spokoju jest też możliwość kremacji zbiorowej i znowu jest to tańsza opcja. My za indywidualną kremację Mimi (3 kg) zapłaciłyśmy 600 zł. Piszę o tym bo myślę, że dla wielu osób jest to ważne. Warto znać te ceny i podjąć decyzję dużo wcześniej. Warto być na to przygotowanym.

Wiem, że wiele osób uznało nas za wariatki. Dla wielu osób jest to szaleństwo. Wiem też, że nie każdy mógłby sobie na to pozwolić albo ma do tego zupełnie inne podejście. Są ludzie, którzy kochają swojego psa ale do martwego ciała nie podchodzą w sposób tak sentymentalny jak my. To wszystko jest okej! Ważne żeby zwierzak był z nami szczęśliwy za życia. Ważne żeby odszedł w sposób godny i możliwie bez bólu i cierpienia. To co dzieje się później to już indywidualna decyzja każdego z nas. My mamy do tego właśnie takie podejście. Chcemy żeby była z nami na zawsze. Chciałyśmy żeby jej ostatnia droga była piękna. Ona zasługuje na wszystko co najlepsze.

W całym cudownym życiu z psem zawsze najgorsze jest pożegnanie. Każdy musi poradzić sobie z tym na swój sposób. Dla mnie było to (i wciąż jest) bardzo trudne. Musimy jednak pamiętać, że one są już szczęśliwe. Nie czują bólu. Nie możemy do eutanazji podchodzić egoistycznie i na siłę przedłużać życia tylko dlatego, że boimy się straty. Najgorsze co możemy zrobić to pozwolić żeby nasz najlepszy przyjaciel odchodził w bólu i cierpieniu. Ja ten ból postanowiłam od niej zabrać i wziąć na swoje barki. To była najlepsza decyzja. Największy akt wdzięczności i szacunku do istoty którą kochałam.

Mój ból nie mija. Został jedynie zagłuszony i przyćmiony przez codzienność. Cały czas daje o sobie znać ale już rzadziej. Każdy z nas zmierzy się w swoim życiu z wieloma stratami i musimy nauczyć się z tym bólem żyć. Ja cały czas czekam na moment w którym oglądając jej zdjęcia będę mogła wspominać tylko te dobre momenty. Wierzę, że taki dzień kiedyś nadejdzie a ja na dobre pogodzę się z jej śmiercią. To co daje mi ukojenie to myśl, że ona już nie cierpi. Mocno wierzę, że gdzieś tam jest, czeka na nas i jest szczęśliwa.

5 3 votes
Oceń artykuł
Subscribe
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments